poniedziałek, 7 grudnia 2015

[Gregorius & Lynne] Catch me if you can!


zień zaczął się dla Gregoriusa nad wyraz obiecująco. Jego ojciec tego dnia - jak i zresztą przez większość dni - nie miał dla niego żadnego zadania, więc mężczyzna zaprosił matkę na zakupy do miasta by wybrać jej suknię na zbliżający się ślub. Dzień był chłodny, dlatego też założony miał swój soboli kożuch a większość drogi ulicami spędził w karocy. W salonie krawca było ciepło i przyjemnie, książę skorzystał również z zaoferowanej mu korzennej herbaty, choć wiedział, że był to bardzo cenny napój. Chwalił matkę i schlebiał jej, uśmiechając się do niej szeroko, w duchu jednak marząc o tym by wreszcie pozbyć się starej kobiety. Robił to dla Catherine tylko dlatego, że znała jego mroczne sekrety i jeśli nie udobruchałby jej tak od czasu do czasu, gotowa jeszcze była wypaplać coś ojcu, a to byłoby Gregoriusowi bardzo nie na rękę.

W końcu, po długich godzinach przebierania, oglądania materiałów, przymiarek i brania najdrobniejszego nawet wymiaru, oboje pożegnali się z krawcem. Kiedy królowa była już w karecie, Greg zatrzymał się jednak przed wejściem i polecił zamknąć drzwi.
- Jak to, nie wracasz ze mną na zamek? - zdziwiła się kobieta, na co ciemnowłosy mężczyzna pokręcił głową.
- Nie matko, chciałbym przejść się po mieście na własnych nogach. Czuję, że będę miał natchnienie. - oznajmił, trochę przesadnie egzaltowanym głosem. Ale na to królowa już nic nie odpowiedziała i tylko pokiwała zrezygnowana głową. Wszyscy wiedzieli jaki był książę Gregorius kiedy miał jedno ze swych "natchnień" lub "wen" i że lepiej było go wtedy zostawić samego. On zaś często korzystał z tej wymówki by wykręcić się z nudnych posiedzeń, lub po prostu wykorzystać sytuację.
Kiedy już był wolny od matki, odetchnął. Nadal zostało z nim trzech najlepszych strażników z jego straży przybocznej, ale mężczyźni - zgodnie z jego zaleceniami - trzymali się z boku, dając mu przynajmniej pozornie poczuć się częścią tłumu miasta. Zaś książę miękkim, pewnym siebie krokiem podążył w stronę placu targowego. Miał ochotę na pomarańcze i choć dobrze wiedział, że jedyna ich całoroczna plantacja znajdowała się w pilnie strzeżonym królewskim ogrodzie, to nie zamierzał pozwolić by odwiodło go to od zamiaru znalezienia ich na targu.
Szedł właśnie jedną z głównych ulic, wzdłuż których stały stragany i poruszali się ludzie, kiedy z jednej z bocznych uliczek, zupełnie nagle coś na niego wypadło.
- Co do... - udało mu się tylko wykrztusić, zbyt zdziwiony był by zareagować inaczej. Co więcej, stworzenie było tak szybkie, że nawet jego strażnicy nie wiedzieli co się dzieje, i gdyby był to zabójca nasłany przez rewolucję, to Atlandtyda zapewne miałaby jednego księcia mniej. A jednak, jak Gregorius skonstantował, nie był to żaden morderca ani żadne stworzenie tylko bardzo drobna, zakapturzona osoba, która tak samo jak i on wylądowała na ziemi. Mężczyzna odruchowo złapał ją za nadgarstek.
- Jak śmiesz! Czy wiesz kim jestem?! - obruszył się, próbując jednocześnie wstać z ziemi i nie wypuścić z dłoni przegubu tej osoby. Tymczasem strażnicy księcia wreszcie połapali się, że coś jest nie tak i zaczęli zbliżać się w ich stronę, z zaniepokojonymi minami.
- Puszczaj! - krzyknęło dziewczę, wydrapując dosłownie swoją rękę z jego uścisku. Gregorius szybko zrozumiał co się tu kroi. Miał okazję zostać przewróconym przez złodziejaszka, choć zdziwiło go, że jego głos brzmiał tak wysoko i dziewczęco. Co więcej, z zaułka z którego wybiegł złodziej dobiegały już odgłosy pościgu. Nie musiał się długo zastanawiać nad tym co zrobić. Cóż obchodziło go to, że jakiś sprzedawca stracił kilka rzeczy ze straganu czy coś innego? Za to ten złodziej... Złodziejka, zdawała się być bardzo intrygującym stworzeniem a książkę miał właśnie kaprys by ją uratować.
- Nie opieraj się, zaufaj mi. - powiedział do niej i objął ją wolnym ramieniem, przyciskając do siebie i ignorując wściekłe fuczenia i parskania, bardziej godne wściekłego zwierzęcia niż ludzkiej istoty.
- Zasłońcie nas. - polecił swojej straży. I tak, kiedy zagniewany kupiec wypadł na ulicę, nie dojrzał złodzieja tylko tulącą się szlachecką parę otoczoną przez strażników, a więc pobiegł dalej. Kiedy tylko zagrożenie minęło, Gregorius puścił dłoń dziewczyny.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz